Szok kontrolowany
Do Shoku trafiliśmy trochę z polecenia a trochę przypadkiem. Znasz takie sytuacje gdzie jesteście umówieni na mieście, kończycie spotkanie i jesteście głodni? Poza faktem że ja zarówno przed, w trakcie, jak i po spotkaniu jestem głodny, to możliwe że byliście w takiej sytuacji. Stoisz na ulicy myśląc: „głodny jestem, gdzie tu iść?”.
Są wtedy dwie opcje. Oczywiście biorąc pod uwagę że nie znasz niczego w okolicy. Możesz rozejrzeć się dookoła, zobaczyć co masz w zasięgu wzroku. Druga opcja to sprawdzasz na google maps co jest blisko. Teraz macie nas i nasz Jadłownik więc jest już dużo prościej, ale zasada pozostaje ta sama. Tak też trochę zajrzeliśmy do Shoku. Słyszeliśmy trochę wcześniej o tym miejscu, coś przewijało się na relacjach albo zdjęciach z facebook’a. Postanowiliśmy zaufać i sprawdzić.
Fetysz dzielenia się
Pierwszy plus miejsca to konkretne menu. Wszystko mieści się na jednej stronie, nie licząc karty drinków ( o tej za moment). Łatwo się to czyta chociaż trudno wybiera, bo wszystko kusi :) Na uwagę zasługuje Fuzu – część przystawkowa. Przekąski przygotowywane i podawane tak, aby łatwo się nimi dzielić. To już kolejne miejsce o takiej filozofii, po m.in. Regina Bar z taką samą dewizą. Bardzo mnie to kręci i bardzo mi się podoba. Wspólne jedzenie ma być w końcu dodatkową przyjemnością (zaraz po wyśmienitym jedzeniu), a dzielenie się i rozmawianie o smakach niesamowicie mnie satysfakcjonuje. Ot taki fetysz.
W Shoku więc byliśmy dwa razy. Za pierwszym podejściem na szybko główne dania, a za drugim razem testowaliśmy ich ramen i przystawki. Wszystko po to żeby mieć konkretny przegląd smaku i jakości tego czym się chwalą
W szoku po raz pierwszy
Wracając do menu, z przystawek spróbowaliśmy frytki z batatów z majonezem kimchi (15 pln), wontony z wołowiną, imbirem, porem i sake (23 pln) oraz kurczaka panierowanego i smażonego podawanego z koreańskim majonezem (19 pln). Z tego trio najlepsze były frytki z majonezem. Bataty zrobione świetnie, miękkie w środku, słodkie. Z zewnątrz chrupko przysmażone a do tego posypane solą. Majonez z kimchi absolutnie świetny i przez długi czas zastanawialiśmy się jak był zrobiony. Czy to zwykły majonez zmieszany ze składnikami pasty do koreańskiej kapuchy (chili, papryka gochugaru, imbir, sos sojowy), czy jeszcze był tu jakiś twist. Sprawa niewyjaśniona ale będziemy próbowali zrobić go sami.
Wontony również były super. Chrupkie ciasto, w środku długo robiona wołowina i wyczuwalny posmak alkoholu. Za mało na samodzielne danie ale jak najbardziej na przystawkę. Co fajne, podawane były na świeżej marchewce, prawdopodobnie barwionej burakiem – bo czerwona. Coś tam jeszcze było przyprawiane chyba, ale z pamięci nie powiem co. Zamawiaj i daj znać w komentarzu co to jest! Najsłabsze zostawiłem na koniec – kurczak. Niby proste mięso, niedużo tu wymyślisz i niedużo popsujesz. Niestety panierka w której był smażony była dla mnie i Anety zbyt gumowata. Taka bez smaku i polotu a i mięsa mało. Koreański majonez miał ratować sytuację, przynajmniej na karcie, niestety również był nijaki. Ni to tłusty, ni to słony od sosu sojowego. Kurczak zdecydowanie odstawał od reszty rzeczy które spróbowaliśmy bo po prostu był nijaki, wystrzegać się!
Przy tym podejściu nie mogliśmy sobie odmówić spróbowania ramenu. Jak niejednokrotnie pisałem na łamach bloga i na fanpejdżu, rok 2018 stoi pod znakiem kuchni azjatyckiej. Łączy się to z rosnącym zainteresowaniem smakami z tamtych stron, popularnymi kierunkami turystycznymi jak Tajlandia czy właśnie Japonia. Te klimaty miał nam przybliżyć Shoyu Ramen ( mała porcja 25 pln). Ciemny, mocno aromatyczny bulion wołowo-drobiowy. W środku pyszny chrupiący boczek, trochę przesiąknięty wywarem co jednak nie zabierało mu nic ze smaku. Do tego standardowo grzyby, jajko, nori. Dobre danie i nawet mała porcja była całkiem syta. Jest jednak inne danie które chwyciło mnie w Shoku za serce...
W szoku po raz drugi
Kiedy innym razem byliśmy w tej restauracji, zjedliśmy dwa różne główne dania. Burger Bulgogi (34 pln) i kaczkę karikari (49 pln). Aneta zgodnie ze swoimi przekonaniami zamówiła ptactwo. Dostała pokaźnej wielkości michę wypełnioną warzywami i smakowicie przyprawioną i przygotowaną kaczką. Mocne korzenne przyprawy, silny zapach, porządnie obsmażone warzywa. Do tego zupełnie znienacka (bo nie opisane w menu) atakuje w tej propozycji marynowana gruszka, a chipsy sojowe wprowadzają trochę innej tekstury na języku i zbierają sos i aromat pozostałych składników. Jest to naprawdę dobre danie, które jak nad tym się zastanowić ma tylko jedną wadę - stosunek ceny do ilości. Kaczka leżała na wierzchu, było jej jednak niezbyt dużo. Warzywa pełniły rolę wypychacza i o ile Aneta solidnie się najadła i wyszła zadowolona, o tyle o parę złotówek zbyt biedna :)
Moim odkryciem (kolejnym już) w 2018 roku jest wołowina bulgogi. Cienko krojona, marynowana w sosie sojowym z dodatkami. Mistrz! Sztos! Cudo! W wersji z Shoku razem z wspomnianymi frytkami z batata (pyszne) i majonezem kimchi który przy tym mięsie i poziomie ostrości wchodzi mi wyśmienicie. W środku bułki jeszcze dodatkowo domowy colesław i ja już mogę stąd nie wychodzić. Rozpływam się w tym mięsie. Shoku, wszystkie błędy naprawione, będą gwiazdki :)
Co z szokiem na deser?
Przy każdej z wizyt jedliśmy też coś na słodko. Raz był to mus czekoladowy (23 pln) z dodatkiem chili, figą i konfiturą z pigwowca, przykryty brownie czekoladowym. Jest dużo czekolady więc musi być dużo miłości. Słodkie i jednocześnie kwaśne. Super przygotowany mus przegryziony konfiturą. Mniam! Za drugim razem był to parfoj, pafui.. tfu! Trudne słowo – Parfait (23 pln). Co przekłada się na mrożony krem. Tutaj robiony z marakui i podawany z białą czekoladą i przełamany bazylią. Bardzo fajny, kwaśny, lekki i orzeźwiający.
Na koniec wspomnę jeszcze o sympatycznej obsłudze, barmance i bardzo „fancy” karcie drinków. Jest z czego wybierać, mają rzeczy sezonowe i wychodzi im naprawdę bardzo smacznie. Lokal zostawia na nas pozytywne wrażenie ale uważajcie. Nie jest to niestety jedzenie na każdą kieszeń. Za składniki, ich przygotowanie trzeba tu trochę wydać. Samo Shoku to już restauracja a nie gastro-bar czy jakaś mała knajpka. Mimo tego pozwalają sobie zaszaleć w kuchni i za to ich bardzo cenię! Smacznego!
Jeśli spodobał Ci się wpis i też byłeś w szoku (ale tym pozytywnym!) to podziel się recenzją!