Zaczynamy trzecią część dziennika. Części poprzednie tutaj – pierwsza i druga.
DZIEŃ SZÓSTY/SIÓDMY - POWRÓT DO CYWILIZACJI
Dzień szósty to najnudniejszy dzień całego wyjazdu - Jeśli odjąć piękne widoki i brak problemów na trasie :)
Nocujemy w Fort William, małej miejscowości nad którą góruje Ben Nevis. Najwyższa góra w tych okolicach. Przy okazji kolejna lekcja szkockiego języka:
Ben – góra
Glen – Dolina
Loch – Jezioro
Góra Ben i widok jest imponujący. Trochę jak Paryż i wieża Eiffel’a. Widać ją z każdego miejsca w mieście. W Fort William są dwie knajpy które są polecane na Trip Advisorze. Niestety jest to miejscowość mocno nastawiona na turystów, poza sezonem były więc zamknięte. Fort William zarówno wieczorem, jak i rano w porze śniadaniowo-lunchowej wydawał się opustoszały i ospały.
Jest tu spory wybór miejsc na kolację, my trafiliśmy średnio, ominę ten temat. Na śniadanie poszliśmy do Deli Craft. Miejsce to przygotowuje kanapki i proste dania na ciepło. Dodatkowo jest tu sklep z różnymi produktami, lokalnymi piwami i tak dalej. Smacznie, prosto, niedrogo, wszystko czego oczekują podróżni w trasie :) Kawa również była dobra, a to był jeden z podstawowych warunków dla Ewy i Anety. Z samego Fort William jeździ kolejka zwana The Jacobite. Jest to sławny pociąg, bo to właśnie on prowadzi Harrego do Hogwartu! Mugole przejadą się od dworca głównego, aż do portowego Mallaig. Po drodze przejadą przez malowniczy (i rozpoznawalny w filmie) wiadukt w Glenfinnan. Pojechaliśmy tam i my, niestety rozkład pokazywał, że najbliższy przejazd będzie w kwietniu. W słabą pogodę nie mieliśmy zamiaru tyle czekać :)
Jedziemy dalej. Ostatni dzień wyjazdu to dodatkowe zamki, dodatkowe kilometry, deszcz. Po drodze do Glasgow przejeżdżamy przez Glencoe. Malownicza droga położona na dole pięknej doliny. Śnieg na szczytach wzgórz potęguje widoki. Niestety dogoniła nas też angielska pogoda i zaliczamy pierwszy prawdziwie deszczowy dzień. Parę postojów na zdjęcia i wideo (będzie dostępne na naszym kanale Youtube) i docieramy do Glasgow.
DRUGA STOLICA
To największe miasto w Szkocji posiada prawdopodobnie największe stężenie studentów na metr kwadratowy. Daje się to odczuć na ulicy, w lokalach i barach. Ostrzymy sobie zęby na knajpy tutaj, gdzie wykorzystuje się wszystkie tajniki i składniki które poznaliśmy na północy. Łączy je się z restauracyjnym sznytem i nowoczesnymi technikami. The Butchershop Bar & Grill to miejsce w którym przejadamy ostatnie zaskórniaki. Zamawiamy steki. T-bone z cielęciny (30 funtów) i Rump steak (19 funtów). Oba zamawiamy medium rare. Samo miejsce należy do kategorii tych droższych. Wygląda schludnie, bez specjalnych ozdób i kurzołapek.
Oba steki przychodzą z domowymi pieczonymi ziemniakami i wyglądają cudnie. T-bone ma to do siebie, że zawiera dwa rodzaje mięsa i czuć to już krojąc pierwsze kęsy. Oba są idealne, soczyste, zwarte. Jedyne przyprawy to sól i pieprz, bo danie broni się samo. Nie potrzebuje żadnych dodatków. 450g nieba w gębie. Do polania opcjonalnie sos pepper brandy który sam w sobie jest mistrzostwem. Gęsty, aromatyczny, ślinianki mi od razu zaczynają pracować jak go sobie przypominam. Rump był trochę mniejszy, bo 250g, ale poziomem nie odstawał. Do niego dobraliśmy masło ziołowe, które w wielkim kawałku położone było na mięsie i powoli roztapiało się w miarę jedzenia. Całość rozpływała się w ustach.
Rzadko mamy okazję jeść steki (tu relacja z Warszawskiego Beef n’ Pepper), bo niestety jest to droga impreza. Co zauważyliśmy – o ile jedzenie jest droższe na wyspach niż w Polsce, o tyle steki były w podobnej cenie. To pewnie skutek dostępności tego mięsa w Szkocji. Jeśli tylko będziecie na miejscu, próbujcie, bo lepszej szansy nie będzie!
BURGER NA DOBRANOC
Ostatni wieczór to już znajome Newcastle i ostatnie wyjście z polecenia do Fat Hippo. Polecamy na przystawkę smażone w panierce pikle. Coś zupełnie świeżego i świetnego, deepfried mars bar był do tej pory moim szczytem, ale to jest jeszcze większym zaskoczeniem. Spróbuję odtworzyć w domu. Na główne burgery. Co fajne, zamiast podawać jednego dużego kotleta, podają dwa mniejsze. Mi to podpasowało, wygląda efektownie i je się jakby przyjemniej.
Aneta trochę narzekała, że warszawski jest i większy i bardziej soczysty, chyba musimy wrócić i jeszcze raz spróbować :) Same burgery podawany w słodkich brioszkach, mnóstwo dodatków. Moja wersja była z masłem orzechowym. To jest ten burger na który czekałem. Wreszcie całe mnóstwo masła orzechowego, które wreszcie było czuć (a sporo na ten temat narzekałem przy stołecznych miejscach). Wylewało się spod bułki na mięso. Do tego słodkawy chutney z cebuli i bekonu i wszystko jasne.
Słowo na koniec o samej Szkocji. Do tej pory, był to dla mnie kraj kraty, kobzy i dziwnego angielskiego akcentu. Teraz wiem, jak mało wiedziałem o tym kraju. Ma mnóstwo do zaoferowania i pokazania, nasz tydzień to zdecydowanie za mało. Wracamy z uczuciem niedosytu i tęsknoty. Już po dwóch dniach od powrotu chętnie wybrałbym się znów. Mamy teraz dużą dozę pokory do natury, która jest zarówno piękna jak i nieprzewidywalna. Oraz do ludzi, którzy mimo surowych i trudnych warunków zachowują sympatię dla wszystkich którzy te strony odwiedzają. Szkocja to po prostu piękny kraj.
Jeśli podobała Ci się relacja dzień po dniu. Udostępnij!
Jeśli szukasz noclegów w Szkocji to klikaj w nasze linki polecające:
Booking.com -> zniżka 50pln za zerezerwowanie/zrealizowanie pobytu -> http://bit.ly/KNBookingcom
Airbnb -> zniżka 100pln za zarejestrowanie się w serwisie i pierwszy nocleg -> http://bit.ly/KNAirbnb