Berlin w weekend
ZACZNIJMY OD ZWIEDZANIA
Czy da się Berlin zwiedzić w jeden weekend? Powierzchownie, tak. Główna trasa z najważniejszymi zabytkami miasta ma ok. 5-6 km i jest spokojnie do przejścia spacerem, do czego zachęcam.
Reichstag
Ja zaczęłam od Wieży Zwycięstwa, następnie przechodząc urokliwą i zieloną trasą dochodzimy do Gmachu Parlamentu. Imponujących rozmiarów budynek otoczony jest dużym parkiem, a ludzie na trawie urządzają sobie piknik. Jest to całkiem przyjemny widok i miejsce żeby na chwilę przystanąć i odpocząć. Kolejnym punktem trasy była oczywiście Brama Brandenburska. Chociaż dotarłam tam o dość wczesnej porze zdążył się uzbierać mały tłum. Przez chwilę zastanawiałam się o której trzeba by tu być żeby móc sfotografować go w pełnej krasie. Chyba zostaje tylko środek nocy ;)
Od bramy rzut beretem jest Pomnik Pomordowanych Żydów Europy. Przed wyjazdem w ostatniej chwili wrzuciłam go do swojej mapy. Początkowo patrząc na zdjęcia stwierdziłam, że nie ma w nim nic wyjątkowego jednak na żywo jest naprawdę urzekający w swojej prostocie. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że warto zobaczyć to miejsce.
Wyspa Muzeów
Trasa się jednak nie kończy. Dalej kierujemy się do Wysypy Muzeów. Po drodze można zahaczyć jeszcze o plac Gendarmenmarkt i zobaczyć Schauspielhaus, czyli budynek teatralny oraz dwie Katedry - Niemiecką i Francuską. Ze względu na to, że czas miałam ograniczony zrezygnowałam z wchodzenia do muzeów, a jedynie przeszłam się przez cały kompleks wraz z Katedrą Berlińską. Tutaj widać już pewną zorganizowaną i przemyślaną zabudowę. Wyspa otoczona rzeką Sprewą została bardzo fajnie i ładnie zagospodarowana. Budynki zaczynają do siebie pasować, a ulice są czystsze.
Wieża Telewizyjna i Alexanderplatz
Prawie przez całą długość trasy możemy też patrzeć na Wieżę telewizyjną. Wysoki i smukły budynek mocno rzuca się w oczy. Jest to najwyższa budowla Berlina i jednocześnie jedna z najwyższych wież w europie. Wybudowana pod koniec lat sześćdziesiątych jest kwintesencją stylu tamtych czasów.
Na koniec zostaje nam Alexanderplatz, potocznie nazywany przez Berlińczyków „Alex”. Jest to największy węzeł komunikacyjny we wschodniej części miasta. I chociaż mieszkańcy uwielbiają to miejsce, mnie ono zupełnie nie zachwyciło. Cóż mogę napisać. Jest tłoczno, jest głośno, jest brudno. Obok znajduje się dworzec i metro, a pomiędzy tym plac został zdominowany przez sieciówki typu CCC czy Primark. O ile użytkowo może być to ważny punkt miasta, o tyle, dla mnie, turystycznie nie rzuca na kolana.
East Side Gallery
Na tym kończy się główna trasa. Jest jeszcze kilka miejsc wartych odwiedzenie. Co polecam na pewno to East Side Gallery. Jest to zbiór murali stworzony umieszczony na fragmencie Muru Berlińskiego. Każde graffiti ma swoje przesłanie, a chyba najbardziej charakterystycznym jest przedstawiające Leonida Breżniewa oraz Ericha Honeckera. Muszę przyznać, że sama idea robi wrażenie, jednak po cichu chciałabym aby miasto bardziej zadbało o tą przestrzeń. Niestety wkrada się tam już sporo bazgrołów i graffiti współczesnej młodzieży, która bez powodu i bez jakiegokolwiek polotu po prostu niszczy galerię.
Do East Side Galery wybrałam się zupełnie rano. Przede wszystkim po to żeby zdążyć przed innymi turystami. Zwłaszcza, że zależało mi na zdjęciach. Żeby złapać mural trzeba robić zdjęcie z pewnej odległości. A jest to trudne kiedy cały czas przewijają się wzdłuż muru grupy wycieczek.
Miasto swobody
Berlin jest dość specyficzny. W pierwszym momencie można odczuć pewne rozczarowanie. Nie jest to egzotyka, nie jest to ciepłe i urokliwe południe, ani dzika północ. Miasto jest bardzo podobne do tego, w którym żyje na co dzień. Rozczarowujący jest brak kontrastu, brak nowych wrażeń jeżeli chodzi o architekturę i zabudowę. Takie niestety było moje pierwsze wrażenie.
Miasto nabiera jednak uroku przez inne, drobne szczegóły, które zaczynamy dostrzegać dopiero później. Mili ludzie, sporo ciekawych „stylówek” wśród młodzieży na ulicach, zróżnicowanie kulturowe. Wszyscy wydają się tu bardziej swobodni i wyzwoleni. A wszystko to wychodzi naturalne i niewymuszenie. To jest taki Berlin jaki mnie urzeka. I czego trochę żałuje to że nie poznałam tyle życia nocnego w Berlinie. Mam przeczucie, że w tej kwestii stolica Niemiec ma bardzo dużo do zaoferowania.
NAJCIEKAWSZA CZĘŚĆ - JEDZENIE :)
Tutaj mogę śmiało napisać, że jest bardzo dobrze. Robiąc mały research przed wyjazdem, już miałam sporo ciekawych restauracji zaznaczonych. W dwa dni nie da się tyle przejeść ale to co wybrałam było strzałem w dziesiątkę!
What do you fancy love?
Pierwsze miejsce to śniadaniownia What do you fancy love? Niewielka knajpka specjalizująca się w bajglach. Do wyboru mamy cztery rodzaje pieczywa, a następnie dobieramy czym bajgiel ma być wypełniony. Spróbowałam dwóch i oba świetne. Pierwszy z nich to bajgiel w stylu precla, z przypieczonym na brązowo wierzchem. Połączyłam go z guacamole. Prosto i pysznie. Drugi był bardziej bogaty w składniki. Ser camembert, do tego miód, roszponka i orzechy włoskie. Bomba! Dodatkowo mają też spory wybór soków, smoothie i dobrą kawę. W skrócie to idealne miejsce żeby zjeść nie tylko dobrze, ale też zdrowo. :)
Mogg & Melzer
Po zwiedzaniu przyszła pora na bardziej konkretny posiłek. Mogg & Melzer znajduje się stosunkowo niedaleko Alexanderplatz i słynie z niemałych kanapek. Ich Ruben jest wręcz ogromny, po brzegi wypełniony wyśmienitym mięsem, serem, sosem i kapustą. Chociaż kanapka jest dość droga, bo kosztuje 15 euro to uwierzcie mi, że jej gabaryty całkowicie rekompensują ten koszt. Do tego dobrym rozwiązaniem jest zjedzenie jej z kimś na pół – ja tak zrobiłam bo znam swoje siły przerobowe jeżeli chodzi o jedzenie. :)
Do tego domówiłam jeszcze sałatkę ziemniaczaną. W końcu to jedno z ulubionych dodatków Niemców. Powiem, że całkiem pozytywnie się zaskoczyłam. Przede wszystkim, inaczej niż u nas, tu ziemniaki były ugotowane al dente, co już dawało zupełnie inne wrażenie w porównaniu do sałatki ziemniaczanej jaką znam . Do tego oczywiście majonez (Niemcy kochają majonez!) i zielone dodatki. Całość smakowała bardzo dobrze. No ale niepodważalnym i bezkonkurencyjnym wygranym tego miejsca jest oczywiście Ruben!
Thai Park
Dla miłośników kuchni azjatyckiej mam miejsce idealne. Chociaż w samym Berlinie jest niezliczona ilość restauracji azjatyckich, z czego myślę, że co najmniej połowa z nich jest godna polecenia to Thai Park jest kwintesencją azjatyckiego streetfoodu. W parku Preußen Park od piątku do poniedziałku możemy spróbować oryginalnych i autentycznych potraw kuchni tajskiej. Warunki są wręcz polowe. Nie ma co tu liczyć na stoliki, fancy sztućce i talerze. Wszystko robione jest na ziemi, dania wydawane są na tackach, a sos w torebce foliowej. :) Jednak możemy tu liczyć na pyszne żarcie. Wreszcie zasmakowała mi pad thai, chociaż w Polsce nie mogłam znaleźć takiego, który by mnie zachwycił. Oprócz tego zjadłam pikantną sałatkę z wołowiną i miętą. To tylko dwa z nielicznych dań jakie można tam spróbować. Dla najodważniejszych – do kupienia są również soczyste, smażone larwy :)
Co jeszcze przemawia za tym miejscem to niskie ceny. Większość dań kosztuje 5 euro, mniejsze przekąski ok. 3 euro. Tak więc można tu nie tylko smacznie zjeść, ale jeszcze oszczędzić. :)
Curry 36
Jeżeli ktoś zapytałby się mnie, z czym kojarzy mi się niemieckie jedzenie to odpowiedziałabym – Wursty! Długo biłam się z myślami czy szukać miejsca w Berlinie gdzie mogę zjeść dobrego wursta. W końcu nie jestem miłośnikiem kiełbas. Mimo to, po przeczytaniu naprawdę sporej ilości poleceń i ocen zdecydowałam się pojechać do chyba najsłynniejszego miejsca w Berlinie – Curry 36. Kiedy przeglądałam ich zdjęcia trochę nie dowierzałam. Była to zwykła budka, gdzie kiełbaska wydawana jest na papierowych tackach, w towarzystwie frytek i niebotycznej ilości ketchupu i majonezu. No cóż – na pewno to nie są instagramowe potrawy. Ale w końcu kolejki są duże, a recenzje pozytywne. I tak oto wylądowałam pod budką i odważyłam się zamówić ich Curry Wursta.
Czy mi smakowało? – średnio. Ale trzeba przyznać, że kiełbasa była dobrej jakości, a sos curry nadawał oryginalnego smaku. Obiektywnie nie mogę Was zniechęcać do tego miejsca, wręcz przeciwnie – bo chociaż ja nie lubię tego typu potraw, to nie znaczy, że innym nie może to zasmakować. Tak więc do odważnych świat należy – jak będziecie, spróbujcie i przekonajcie się sami!
Five Elephant
Ostatnie, ale nie najgorsze to było moje miejsce must see, must eat, must visit i inne „musty”. Czyli legendarny już Five Elephant i ich sernik w nowojorskim stylu. Ile ja się nasłuchałam przed wyjazdem, jak się nakręciłam żeby go zjeść. I wiecie co? Każdy kęs był tego warty. Ciasto było po prostu pyszne. Dokładnie taki sernik jaki lubię najbardziej. Maślany kruchy spód, do tego pianka sernikowa, delikatna w smaku i lekka w konsystencji. Na górze zaś warstwa z serkiem philadelfia, która lekko kwaskowa, przełamywała słodycz ciasta. Nic dodać, nic ująć. Warto też wspomnieć, że mają bardzo dobrą kawę.
PARKOWANIE, DOJAZD, KOMUNIKACJA
Do Berlina wybrałam się samochodem. Z tego co na pewno musicie załatwić przed wyjazdem to naklejka ekologiczna. Jest ona niezbędna aby wjechać do miasta i nie dostać kary. A jak wiadomo mandaty w euro bolą bardziej ;) Naklejkę można kupić na stronie urzędu niemieckiego z dostawą pocztą lub w Polsce u ich oficjalnego partnera – DEKRA.
Jeżeli chodzi o parkowanie to zupełnie nie opłaca się parkować w ścisłym centrum. Jeżeli chcecie zwiedzić trasę z głównymi zabytkami warto zostawić samochód w dalszych dzielnicach i dalej przerzucić się na komunikację miejską. Zwłaszcza, że Berlin ma bardzo rozbudowaną infrastrukturę i z każdego miejsca da się dojechać wszędzie. Jest kilka rodzajów biletów. Ja polecam te dobowe. Kupujecie raz i z głowy na cały dzień. Po drodze jest sporo przesiadek więc raczej nie opłacają się bilety pojedyncze.
Jest kilka bezpłatnych parkingów gdzie można zostawić samochód. Minus jest taki, że ilość miejsc jest ograniczona, a chętnych całkiem sporo. Warto pomyśleć o tym, aby samochód zostawić zupełnie rano. Poniżej wrzucam kilka adresów gdzie parkingi są bezpłatne :)
Priesterweg, 12157 Berlin
Reißeckstraße 8, 12107 Berlin
12101, Platz der Luftbrücke, 12101
Max-Dohrn-Straße, 10589 Berlin
John-Foster-Dulles-Allee, 10557
POCZDAM
Około pół godziny samochodem od Berlina znajduje się Poczdam. Jeżeli macie czas zachęcam do pojechania. Naprawdę warto. Miejsce ma swój urok i piękne ogrody.
To co urzeka najbardziej to cały kompleks pałacowy Sanssouci. Założony przez Fryderyka II Wielkiego, przebudowywany i powiększany, dziś jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Trzeba przyznać, że budowle robią wrażenie. Dodatkowym punktem poza Pałacem Sanssouci jest Nowy Pałac, który oprócz muzeum pełni funkcje Uniwersytetu Poczdamskiego.
Poza ogrodami i pałacami ciekawostką miasteczka jest dzielnica holenderska. Dokładnie przy Benkertstraße 6-12 znajdziemy rzędy ceglanych domków i kolorowych okiennic. Początkowo dzielnica ta wybudowana była jako osiedle dla holenderskich rzemieślników, którzy pracowali przy rozbudowie miasta. Dziś jest to jedna z głównych atrakcji. Spora ilość sklepów i restauracji sprawia, że jest to przyjemne miejsce spotkań. To co spodobało mi się najbardziej, to fakt, że właściciele punktów handlowych i gastronomicznych muszą dostosować się do ogólnego wyglądu i stylu dzielnicy. Daleko tu szukać ogromnych neonów i plakatów sieciówek. Wszystko jest na tyle stonowane, że nie zakłóca ogólnej harmonii i stylu.
Podobał się wpis? Będzie super jeśli podasz dalej! Szukasz tańszych noclegów w Berlinie, to klikaj w nasze linki polecające:
Booking.com -> zniżka 50pln za zarezerwowanie/zrealizowanie pobytu -> http://bit.ly/KNBookingcom
Airbnb -> zniżka 100pln za zarejestrowanie się w serwisie i pierwszy nocleg -> http://bit.ly/KNAirbnb
Lista restauracji - adresy
What do you fancy love?
68/69, Knesebeckstraße,
10623 Berlin
Mogg & Melzer
Auguststraße 11-13,
10117 Berlin
Thaipark
Brandenburgische Str.,
10707 Berlin
Curry 36
Mehringdamm 36,
10961 Berlin
Five Elephant
Reichenberger Str. 101,
10999 Berlin,