Nie ma lepszej rekomendacji dla kuchni i kucharza, kiedy po zjedzonym posiłku masz ochotę wstać, wyjść z knajpy, poczekać chwilę przed wejściem, a kiedy zwolni się stolik, wejść i zamówić jeszcze raz!
Metaforycznie, coś podobnego zrobiliśmy tym razem z naszą grupą. Po wizycie w restauracji MOD przy ulicy Oleandrów (Recenzja Tutaj), na następne wyjście wybraliśmy Regina Bar. Jest to miejsce wychodzące spod noża tego samego szefa kuchni – Trisno Hamidy. Regina Bar reklamuje się inspiracją z Nowego Jorku, gdzie Włosi z Little Italy mieszali się z Chińczykami z Chinatown. Co z tego wyszło?
Niepowtarzalny klimat.
Już przed wejściem wiesz, że czeka Cię doskonałe kulinarne przeżycie. Pełna knajpa w piątkowy wieczór mówi sama za siebie. W środku prosty barowy styl, duża szklana ściana i przykuwający oko ogromny żyrandol, żywcem zabrany z Wielkiego Gatsby’ego. Dół Sali ma zdecydowanie klimat baru z przekąskami, za to na górze znajduje się część bardziej jadalna i dla dużych grup. Sympatyczna ( i to naprawdę przez duże S) obsługa kieruje nas na górę. Różowy neon Reginy, różowy obrus i różowe menu drinków z „Seksu w Wielkim Mieście” może nie zaskarbią sobie męskiego uwielbienia, za to kobiety poczują się tu jak u siebie. Jest klimat nowojorskich małych Włoch, na zdjęciu Matka Boska z Neapolitańskiej rodzinnej kamienicy, ale....
Gdzie są Chiny?
Otóż przede wszystkim w jedzeniu. Menu składa się w zasadzie tylko z kuchni Chińskiej. Łamią tę zasadę pizze, ale powiedzmy sobie szczerze, bardziej jest 80/20 niż pół na pół. Czy nam to w czymkolwiek przeszkadza? Oczywiście nie, bo jedzenie jest po prostu BOSKIE! Dzięki temu, że jesteśmy grupą, mamy możliwość zamówienia dużego przekroju podawanych dań. Nie ma tu tradycyjnego podziału na przystawki i główne, więc warto pytać obsługi co jest większą a co mniejszą porcją, bo cena czasem zwodzi. Ideą Reginy jak i kuchni chińskiej (uogólniając) jest dzielenie się jedzeniem, stąd taka decyzja. Jak najbardziej popieramy taki model :)
Czym się dzielić?
Zamawiamy naleśniczki z boczkiem (32 pln). Ciasto gotowane na parze, podawane z wieprzowiną charsiew, sosem hoisin i świeżym ogórkiem. Podobnie jak w naszych ostatnich wietnamskich wizytach, danie do samodzielnego złożenia. Boczek tłusty i rozpływający się w ustach. Za to sos hoisin idealny – gęsty, ciemny, głęboki w smaku i co dla mnie najważniejsze, nie za słony. Do tego pierożki wonton z wieprzowiną (18 pln). Delikatnie skropione olejem z chili, a w środku sos sojowy i delikatne mięsko. Dużo najedliśmy się tego typu pierożków, ale muszę powiedzieć że Regina wybija się z tego tłumu. Nawet to jeśli jedno z naprawdę wielu, wielu dań.
Dzielimy się wegetariańskim
Żeby nie było tylko mięsnie, spróbowaliśmy dwóch warzywnych przystawek. Di San Xian, czyli trzech skarbów z ziemi (24 pln). Miseczka wypełniona ziemniaczkami, papryką i bakłażanem. Wszystkie trzy warzywa mocno podsmażone z sosem sojowym i czosnkiem. Sama papryka i bakłażan były OK, ale przy wszystkich innych pozycjach wypadały średnio. Ziemniaki za to przyprawione szczególnie dobrze, z twardą skórką i delikatne w środku. Mogłyby tam leżeć same :) Drugie wegetariańskie danie opierało się na bakłażanie w sosie z fermentowanej soi z chili – Bakłażan „Yu Xiang” (19 pln). Bardzo krótki opis i można zupełnie pominąć tę pozycję ale jaka to by była strata! Bakłażan jak bakłażan ale ten sos przenosi doznania na zupełnie nieznane poziomy zajebistości. Jeśli ktoś zna przepis na taki sos to ja bardzo poproszę! Póki co wynieśliśmy próbkę w kubku od kawy, za co również puszczamy „oczko” do obsługi.
Uff, to nie koniec jedzenia, bo spróbowaliśmy jeszcze kalmarów z fasolką szparagową (17 pln), oraz żeberek, znów w sosie hoisin (29 pln). Kalmary fajnie ugotowane, zachowały sprężystość, ale trochę za mało doprawione. W sumie fasolka szparagowa robi tu za mało roboty – służy tylko jako dodatek do innych potraw. Żeberka również doprowadzone do perfekcji, odchodzą łatwo od kości i jest ich całkiem sporo. Mam już swoje ulubione żebra w zupełnie innym stylu bo amerykańskie BBQ, ale jak wspominałem sos hoisin jest absolutnie genialny. Z żebrami to lot w kosmos.
I jeszcze dzielimy się włoskim
Warto jeszcze wspomnieć o tej włoskiej części jedzenia. Skupione głównie wokół pizzy i specjalnie upieczonego ciasta w cętki. Mimo że to nie nasz neapolitański Bóg Pizzy, to jest dobrze. Uwagę zwraca nietuzinkowy dobór składników. I to naprawdę ciekawy, bo dla przykładu podam tu pizzę z figami, miodem, anchovies (sardele) sezam i ricottą. Lub równie intrygująca z brzoskwinią, tymiankiem, serem kozim i szynką parmeńską (obie po 28 pln). Smakują dobrze, żaden ze składników nie góruje, a całość zgrywa się zadziwiająco smacznie. Do ciasto robione na zakwasie z puszystymi brzegami. Wszystko na plus.
A na koniec podzielimy się deserem
Spróbowaliśmy jeszcze paru innych rzeczy z karty i jak na taką dużą liczbę pozycji wszystko trzyma równy, wysoki poziom wykonania. Dla blogerskiego obowiązku dociskamy się jeszcze deserem – nowojorskim sernikiem (18 pln). Muszę powiedzieć, że sporo knajp ma w ofercie serniki a mimo to zawsze trafiam na to ciasto wykonane inaczej niż poprzednie. Tutaj zaskakuje kremową konsystencją, nie jest za słodkie, a spód z maślanych ciastek przyjemnie dopełnia efektu „rozpływania się w ustach”. Próbujemy również bananowego tiramisu i prawdę mówiąc jest to jedyna rzecz która zgrzyta. Trochę mdłe, niby wygląda jak tiramisu ale raczej jest tylko inspirowane tym tradycyjnym włoskim deserem.
Wychodzimy z Reginy zadowoleni – świetna aura, cudowne jedzenie, niesamowity klimat nowojorskiej knajpy. Znów zaskakujące połączenie dwóch zupełnie różnych kuchni wygrywa. Na koniec zacytuję pierwszą stronę karty w ReginaBar, która idealnie podsumowuje nie tylko ich kuchnię, ale i nasze podejście do jedzenia na mieście:
„Chodzi o to, aby się dzielić, bawić, jeść, pić koktajle i słuchać muzyki.”
I umrzeć szczęśliwym.
2 komentarze
Tak. Zdecydowanie warto się wybrać:)
Jedno z lepszych miejsc gdzie ostatnio byłem. Polecam :)