W Lutym 2019 ponownie wybraliśmy się na Fine Dining Week. W standardowej cenie 119pln/os macie okazję wybrać restaurację i spróbować wykwintnego menu degustacyjnego. Polubiliśmy całą inicjatywę „od pierwszego wejrzenia” kiedy to zajrzeliśmy do Warszawskiego Sznytu (recenzja tutaj) przy starówce. Za drugim razem padło na White One.
FAJN DAJNING EKSPIRIENS
Jest to odświeżające, kiedy zamiast street food’u, food trucków, czy barów idziesz wreszcie do restauracji gdzie Ci wymieniają sztućce co potrawę, kelner z precyzją chirurga wymienia elementy Twojego obiadu i jak są zrobione i nie musisz się martwić o dobieranie wina. Choć za tą całą usługę płaci się słono, to mimo wszystko warto spróbować, bo jedzeniem opowiada się tu ciekawe historie.
Co chciało nam opowiedzieć White One? Zacznijmy od menu, które wypunktuje zgodnie z tym co dostaliśmy na dzień dobry w kopercie. Będzie łatwiej czytać, a później już będą tylko opinie... i emocje ;)
0. „Czekadełko” składające się z chleba na zakwasie orkiszowym i trzech rodzajów masła, oraz trzy chipsy - z pieczonego jarmużu, gryczany z burakiem i ryżowy z rokitnikiem
- Miecznik marynowany w szampanie z sorbetem mango, kalarepą, tapioką i kolendrą
- Polewka cielęca na zakwasie orkiszowym z brioszką, żółtkiem konfit i konfitowanym krokietem z gęsiego udka
- Troć wędrowna z boczkiem w dymie wiśniowym, gryką oraz sosem kaszubskim
- Pulled wołowy ze śliwką i kawą, puree selerowe z truflą i kiszona czerwona kapusta
- Serek karmelowy z solą morską, malinami i chrupkimi ziarnami kakaowca
Punkt zero nie znajdował się na karcie, miał za to umilić czas przed miecznikiem i dać oddech na wybranie wina. Otóż restauracje, żeby trochę na tym wydarzeniu zarobić, proponują zestawy alkoholi dobrane do konkretnych dań. Dobry to sposób a i propozycje obsługi pasują do posiłków. To zaskakujące, jak dobrze dobrany trunek (nie tylko wino!) podkręca walory smakowe jedzenia. Zrobiliśmy z Anetą małe postanowienie po wizycie w restauracji, żeby zaopatrzyć się w domu w parę rodzajów wina „na zapas” i rozpocząć naukę dobierania alkoholu do dania.
NACISK NA PREZENTACJĘ
Same masła nie przewartościowały nam życia – chleb za to był naprawdę dopieszczony. Chociaż w tej materii MOD (na ul. Oleandrów – pisaliśmy tutaj) ze swoimi masłami nadal jest niedościgniony. Przyznaję za to punkt White One od samego początku za sposób podania. Drewniana, podwyższona miseczka, na niej masło prezentowały się luksusowo – w końcu to fine dining, a potem było jeszcze lepiej. W drewnianej skrzyneczce, wypełnionej igliwiem i liśćmi, dostaliśmy drugie czekadełko. Trzy rodzaje chipsów, każdy o odmiennym charakterystycznym smaku, a sama skrzyneczka była wykorzystana jeszcze przy następnej wydawce - bardzo fajny i ciekawy pomysł.
Pierwsze prawdziwe danie z menu, miecznik, był jednym z jaśniejszych punktów całego wyjścia. Delikatny, w zasadzie nie potrzebował gryzienia. A ten sorbet mango do niego to prawdziwa petarda. Nigdy bym nie wpadł na taką kombinacje i podanie, a właśnie o to chodzi w takich kolacjach. O przeżycia związane z jedzeniem. Ja poproszę więcej!
Polewka cielęca trzymała równie wysoki poziom. Kwaśna prawie do przesady ale jednak idealnie i „wkładki” w środku na zmianę zaskakujące i niespodziewane. Największy uśmiech wywołało konfitowane gęsie udko, które zbite, obsmażone, przypominało na pierwszy rzut oka najprawdziwszą „kulkę mocy” ;). Dobrze że ten poziom mocy był wielokrotnie większy i smaczniejszy. Również żółtko było świetnie przygotowane, konfit, czyli wolno gotowane w tłuszczu - świetnie trzymało konsystencje. Niby tylko jajko (lub żółtko) a tyle dobrego można z nim zrobić.
Następna dwa dania, troć wędrowna i pulled wołowy były dla nas zdecydowanie słabsze niż początek kolacji. Może to nasze niewyrobione kubki smakowe, ale spadliśmy z "wysokiego C" i troć okazał się po prostu rybą (przypominającą w smaku łososia), a sos kaszubski po prostu sporą ilością marynowanej cebuli. Choć te placuszki na których to było podany były całkiem całkiem ;)
Co do drugiego dania. Mimo, że przyniesiony pulled wołowy wyglądał fajnie - sprasowana kostka szarpanego mięsa, również nie dowiózł oczekiwań. Mięso zdawało się przesuszone. Mocno naciągnięte śliwką i kawą, co zdecydowanie na plus, jednak po rozpływającym się mieczniku spodziewaliśmy się równie miękkiego mięsa. Puree z truflą i kapusta były bardzo dobre - ale dodatki nie uratowały całości.
PORA NA ZAKOŃCZENIE
Na deser dostaliśmy wyśmienity serek karmelowy z solą morską, maliną i z chipsem z ziaren kakaowca. Szczególnie ten ostatni przyciągał i ładnym wyglądem i smakiem. Tym bardziej że cały deser był bardzo miękki, wręcz rozlewający się - a chips dodawał innego smaku i tekstury. Dobre zakończenie jak na całość kolacji, a dania w White One zabrały nas na prawdziwą przejażdżkę.
Przez tę skrzynkę, na której podano nam miecznika, miałem wrażenie że White One próbuje zabrać nas na wycieczkę po dzikiej i nieoswojonej, pierwotnej wręcz krainie. Wycieczkę gdzie w ramach przeżyć było polowanie na dziką zwierzynę, powrót do naturalnych składników ‘z ziemi’. Wskazówki z menu aż wyciekały – a to troć wędrowna, różne sposoby wykorzystania orkiszu, który popularny był w średniowieczu a teraz wyparty jest przez inne rodzaje zbóż.
DRUGA CZĘŚĆ TRYLOGII JEST ZAZWYCZAJ NAJGORSZA
Przyjemna to była wycieczka, a i widoki ładne, chociaż męczyłem się z tą recenzją strasznie i nie mogłem dojść dlaczego. Czy to kwestia interpretacji? Doświadczenia w jedzeniu? Sam nie wiem. Stąd może mniej tu opisu doświadczeń a więcej po prostu opisu. Pewnym problemem był też brak intymności w lokalu. Może to kwestia Fine Dining Week, żeby zmieścić więcej osób, bo stoliki dwuosobowe były zadziwiająco blisko siebie, a sąsiedzi zaglądali nam do talerzy przy każdej wydawce. Może nie przeszkadzające acz na pewno rozpraszające.
Jestem pewien, że w starciu fine dining’u ze streetfoodem będę wybierał ten drugi. Jakoś tu luźniej, mimo że ciaśniej i głośniej. Mniej wyrafinowanej techniki ale może trochę więcej szaleństwa? Musicie zrozumieć - nie jest to w żaden sposób przytyk do White One, bo wyszliśmy naprawdę zadowoleni z posiłku – chociaż nie zachwyceni.
White One ucierpiało na klasyczny problem „sequela”, tak jak w filmach, druga część zazwyczaj jest gorsza. Pierwsza zachwyca świeżością, zaskakuje konceptem, druga po prostu jest. Z niecierpliwością zatem czekam na trzecią edycję…
Restauracja White One, Koszykowa 47, 00-695 Warszawa