UWAGA! Niestety Monsieur Leon jaki znamy został zamknięty i zmieniony na Le Petit Bistro.
Są takie miejsca gdzie czuje się nieswojo. Jestem wielbicielem i kochankiem streetfood’u, lubię więc jeść na stojąco, na ulicy, w gwarze. Lubię płacić przy zamawianiu, zamawiać szybko, równie szybko zjeść i iść dalej po następne.
DLATEGO NIE LUBIĘ SIĘ Z KUCHNIA FRANCUSKĄ
Leniwym stylem bycia, wolnym popijaniem kawki i przepijaniem winem. Chociaż lubię ich sery ;) Te mieszane uczucia czułem wyraźnie odwiedzając Krem. Kawiarnię, a również jedną z bardziej znanych miejscówek na śniadanie w Warszawie ( którą recenzowaliśmy już czas jakiś temu pod linkiem TUTAJ).
O Kremie pisałem w Lutym 2018, a tu minął rok i trochę i wracamy do miejsca stworzonego przez tego samego właściciela. I znów widmo francuskiej kuchni, sznytu i podejścia zawisło mi nad głową. Sytuację poprawiał trochę fakt, że w Kremie bardzo mi smakowało, a Monsieur Leon poleciła nam Dagmara – prowadząca stronę kulinarną Głodna. A jak ona poleca francuskie, to coś jest na rzeczy. Dlatego w niedzielne przedpołudnie wybraliśmy się w okolice Łazienek Warszawskich dokształcać się w dziedzinie chleba, masła i podrobów ;)
RZUCA SIĘ W OCZY LOKALIZACJA
Bo jak Francja to i uliczki znane tylko miejscowym i artystom - włóczęgom, odgłosy muzyki, parkowa zieleń i zapachy pobudzające zmysły. Od wejścia czymś takim raczy nas „Leon”. Jesteśmy na tyłach najsłynniejszego chyba warszawskiego parku, w raczej mało popularnej uliczce choć wejście do parku jest. Duże, drewniane i czerwone drzwi na rogu budynku i kolorowy ręcznie pisany napis. W środku muzyka nowoczesna ale nie radiowa, zapach ciepłego chleba, solonego masła i kawy.
Myślę, że to ciężkie miejsce dla lokalu ale może własnie o to chodzi? Żeby przychodzili tu ludzie wtajemniczeni? Znajomi do znajomego miejsca, bo kuchnię prowadzi właściciel we własnej osobie. Siadamy przy zarezerwowanym stoliku, miły kelner przyjmuje zamówienia a tym nie ma końca.
Jest jajo z domowym majonezem (8pln) – bardzo mocno musztardowo octowe, o delikatnej i rozpływającej się konsystencji. Jest prosty chleb z masłem (15pln), a grube pajdy chleba są podpiekane i zamawiamy ich więcej żeby rozsmarowywać na nich pasty.
Pasty zamawiamy dwie – Rillettes z makreli (22 pln) i mus z wątróbki drobiowej (22 pln). Oba gładkie w konsystencji, duże w porcji i niesamowicie intensywne w smaku. Każdy kęs wypełniony jest niesamowicie czy to rybą czy drobiem i nie możemy wyjść z podziwu jak bardzo ten tłuszcz jest nośnikiem smaku. Niby każdy to powtarza do znudzenia, ale to właśnie w momentach takich jak te, z chlebem posmarowanym domowym masłem i pastą zdajemy sobie z tego sprawę.
Ewa namawia nas również na kiełbasę suszoną (24pln) podawaną z korniszonkami, a będąc w lokalu stricte francuskim nie możemy odmówić sobie roqueforta z dżemem wiśniowym (16pln). Pamiętajcie, im bardziej intensywny (tylko nie piszcie że „śmierdzący”!) ser – tym bogatszy i lepszy w smaku!
Dostępny był również deser - sernik (12 pln). Tak gładki, miękki, puszysty, na ciastkowo-maślanym spodzie. Myślę że czołówkowo-warszawski a nawet dogoniłby te sławne poznańskie serniki. Jak zobaczycie na karcie - bierzcie, jestem pewien że nie dotrwa zamknięcia kawiarni.
WYŚMIENITE TOWARZYSTWO
I tak zamawiając, i siedząc, i czekając, i jedząc czuję się tu dobrze. Jakoś się tu wtapiam w to miejsce. Z takiego recenzenckiego punktu widzenia – nie jest tu wcale drogo, porcje są spore, a w wyborze wina dostaniecie specjalistyczną pomoc obsługi. Jest przytulnie i wcale nie ciasno, a czuję się jakbym do znajomego wpadł na kolację. Chyba tak powinno być?
Są takie miejsca gdzie czuję się nieswojo. Są też takie miejsca które mnie łapią, oplątują i sprawiają że czuję się jak u siebie, na swoim miejscu. Takie odczucie mam po wizycie w Monsieur Leon, a Wam życzę długich śniadań i lunchy z lampką w towarzystwie „Leona”.
PS: Z Kremem też trzeba będzie się przeprosić ;)
Monsieur Leon, A. Sułkiewicza 5, 00-758 Warszawa