Mr. OH – Wontony i Neony – Lokal Quebonafide

przez Kuba

MR. OH - RECENZJA!

Lubimy kiedy otwierają się nowości! Ostatnio, przynajmniej w Warszawie, jest trend otwierania nowych konceptów przez ludzi już związanych z gastro i posiadających sprawnie działające lokale. Nie mam nic przeciwko, Ci ludzie się znają, wiedzą co i jak chcą zrobić, no i na końcu dostarczają smaczne jedzenie.

Ale też ogląda się ciągle te same twarze w różnych konfiguracjach i brakuje trochę świeżej krwi i odrobiny szaleństwa. Świeżej krwi, którą na pierwszy rzut oka prezentowało Mr. OH. Tak też do niego podszedłem w trakcie jedzenia i pierwszych wrażeń. A jak te mogą być mylne opowiem potem, a na razie skupmy się na samym lokalu.

RESTAURACJA CZY KLUB?

Mr. OH - Wontony i Neony - Lokal Quebonafide

rozmyty Kapitan Tsubasa z whiski i tamaryndowcem

Mr. OH powstało jako koncept klubowy i gastro. W kazamatach ukrytych wewnątrz wieżycy mostu Poniatowskiego znajduje się jednocześnie klub i gastronomia właśnie. Wejście jak i środek lokalu, swoim dość minimalistycznym i surowym wnętrzem nawiązuje do futurystycznej przyszłości w klimatach Łowcy Androidów Ridleya Scott’a. Jeśli nie kojarzycie, koniecznie nadrabiajcie filmowe zaległości!

Ten klimat bardzo mi się podoba, a jeszcze więcej go jest w samym klubie – ale oceniam to tylko po zdjęciach na profilu Mr. OH. Jeśli macie swoje doświadczenia, dajcie znać! Środek jest mały, ale bardzo ekonomicznie wykorzystany, żeby zmieścić jak najwięcej gości. Razem z Tomkiem z bloga ToMędrek (link) i Martą (Instagram @Marta.mi_) siadamy i zaczynamy przegryzać się przez kartę.

W OPARACH OPIUM

Samo menu podzielone jest na dwie sekcje - z drinkami i z jedzeniem. Nacisk na te pierwsze jest dość mocny, jesteśmy zachęcani do zamawiania, dzielenia się i przegryzania pomiędzy popijaniem drinków. Do picia zamawiam Kapitana Tsubasę (26 pln) na bazie whisky z tamaryndowcem. Tamaryndowiec możecie znać głównie z Pad thaiów (tam gdzie porządne knajpy z niego korzystają), żeby nadać kwasoty daniu. Drink mi bardzo smakował, a wyglądem wpisywał się w tę minimalistyczną aurę mrocznego wieczoru.

Mr. OH - Wontony i Neony - Lokal Quebonafide

Arancini z Kimchi

Do jedzenia zamawiamy przekrój słonych i słodkich arancini. Masala i kimchi/shitake (9 pln), a deserowo pandan/ajerkoniak/biała czekolada (17 pln). Te słone bardzo dobre i zaskoczyły wysoką jakością wykonania, którą nie powstydziłyby się nasze ulubione miejscówki z południa Włoch. Dla przypomnienia, arancini to kulki ryżowe z farszem, smażone na głębokim oleju. Masala wymieszana z gorgonzolą miała dużo głębokiego smaku, za to kimchi było przejemnie lekkie i wręcz orzeźwiające. Pewnie przez brak zastosowania oleju rybnego i krewetek, jak dowiedziałem się później z jednego z wywiadów z szefową kuchni – Luizą Trisno.

Mr. OH - Wontony i Neony - Lokal Quebonafide

Arancini na słodko

Słodkie arancini było dość mdłe. Nie jestem ani zwolennikiem, ani przeciwnikiem matchy i pandanu, ale w tym deserze w zasadzie niewiele się wyróżniało. Ajerkoniaku nie było za specjalnie czuć, a dodatek białej czekolady tylko powtarzał mdły smak całej pandanowej kulki, deser co najwyżej średni.

W OPARACH EKSTRAWAGANCKICH NAZW

Pozostałe pozycje starają się zachęcić zaledwie wymienianiem głównych smaków/składników i rozśmieszając dwuznacznymi nazwami. Lick my Bao (24 pln), czyli bułeczka robiona na parze z marynowanym boczniakiem, Hungry Oyster (33 pln), tatar z marynatą z ostryg i kiwi ze smażonym żółtkiem i Orange Wonton (25 pln) – pierożki z krewetkami, kurczakiem, cointreau to nasze wybory na ten wieczór. Jest tego więcej, a w karcie znajduje się również żebro gotowane metodą sous vide (próżniowo w niskiej temp.) przez 72h z płatkiem złota (63 pln), albo forbidden rice (29 pln) czyli charakterystyczny ryż o fioletowym zabarwieniu po ugotowaniu.

Mr. OH - Wontony i Neony - Lokal Quebonafide

Bao z boczkiem

Jak nasze dania? Bao, które widzicie na zdjęciu, było słabe. Bułka płaska, zrobiona ‘OK’. ale bez jakiejś specjalnej petardy smakowej. Boczniak był, ale brakowało konkretnego smaku, na którym mógłbym się zawiesić i zapamiętać. Pierożki były dobre. Z chrupiącym ciastem i słodko-cierpkim sosem z pomarańczy podbitym likierem cointreau.

Danie jakie najbardziej nam podeszło to tatar (Hungry Oyster). Tłuściutkie siekane mięso ze świetnym kwaśno-słonym sosem i gorzką angosturą. Do tego na wierzchu leży i pięknie wygląda smażone żółtko, że z żalem wszystko mieszaliśmy! Nie spotkałem się wcześniej z taką kombinacją smaków i składników, i chyba właśnie o takie zaskoczenia chodziło przy opracowywaniu tego konceptu.

Mr. OH - Wontony i Neony - Lokal Quebonafide

Wontony

JESTEŚMY W PRZYSZŁOŚCI, ALE NA RAZIE JEDNĄ NOGĄ

Bardzo podoba mi się pomysł wrzucania różnych alkoholi w zasadzie do każdego dania w menu. To podkreśla motyw koktajl baru z jedzeniem, kombinacji jakich ciągle mało w Warszawie. Za to duży plus i parę oczek za zmierzenie się z tematem.

Jest klimat, wystrój i pomysł, ale moim zdaniem kuchnia jest jeszcze jeden krok za całością. Albo ze względu na przetarcie się, albo dopracowanie jeszcze pomysłów. Oprócz paru jasnych punktów jak wspomniany tatar i dobre słone arancini to brakuje tu tego smakowego szoku. Dania są wykręcone, ale bardziej z nazwy niż smaku – przynajmniej z listy, którą zjedliśmy.

Mr. OH - Wontony i Neony - Lokal Quebonafide

Pomysły wyprzedziły wykonanie, a skoro tę część recenzji mamy za sobą, zapraszam Was na część drugą, która zawiera – dziennikarskie śledztwo i research. Nazwałem je:

„TŁO DO JEDZENIA”

Nie jestem dobry w clickbaitowe nazwy ;)

W trakcie rozmowy wyszły tematy mniej lub bardziej związane z kuchnią i kto za czym stoi. W tych tematach jesteśmy niedługo (od Września 2017) i wcześniej dopiero raczkowaliśmy jeśli chodzi o wychodzenie na miasto i rzetelne foodiesowe jedzenie. Dlatego więcej dowiedziałem się dopiero szperając w necie w domu… No i jednak koncept nie jest tak świeży i tak młody jak myślałem!

Tak czy inaczej, za  kuchnią Mr. OH stoi Luiza Trisno. Luiza ma dość bujne i długie doświadczenie w gastronomii, skupiając się na przerabianiu na własną modłę kuchni azjatyckiej. Okazuje się, że mamy nawet punkt wspólny, bo kiedyś, dawno temu, w Warszawie był czynny lokal OM NOM NOM, gdzie mieliśmy okazję zjeść! Lokal ten wyszedł z ofertą ‘sushito’ czyli burrito ulepionego jak rolki sushi – z ryżu i z glonem. W środku składniki różne, nie pytajcie teraz bo – raz, nie pamiętamy bo dawno, dwa, jedyne co kojarzę to że nam nie smakowało. Samo jedzenie potraktowaliśmy bardziej jako ciekawostkę niż żeby nam konkretnie d**ę urwało.

Szkoda że nie wiedzieliśmy, że po tym eksperymencie Luiza zaczęła podawać w lokalu swój własny ramen. Opinie w Internecie były różne, ale wszystkie były obarczone dużym ładunkiem emocjonalnym związanym z podawanym tam jedzeniem.

Mr. OH - Wontony i Neony - Lokal Quebonafide

NIEWIEDZA JEST BŁOGOSŁAWIEŃSTWEM?

Ta rozmowa w Mr. OH, risercz w necie streszczony powyżej, dały mi trochę do myślenia. Czy inaczej bym podszedł do jedzenia gdybym wiedział to co teraz? Czy inaczej bym ocenił, czy to dobrze że nie wiedziałem? Może miałbym większe oczekiwania i smakowałoby mi mniej niż „średnio”? Za dużo pytań.

Chciałbym móc jasno powiedzieć że dobrze że nie wiedziałem. Bo bez obciążenia skupiłem się tylko na smaku, pierwszym wrażeniu, na jedzeniu. Ale nie wiem czy nie lepiej jest wiedzieć. Kojarzyć osobę która przygotowuje menu, skąd czerpie inspiracje, rozumieć lepiej co i dlaczego jest podane na talerzu.

Prawda jest gdzieś pośrodku. Jednak nic nie zastąpi tego momentu podniecenia kiedy łączysz kropki. Zdarzenia, lokale, nazwy, ludzie.

MR OH DO POPRAWKI

Dla mnie Mr. OH to po części pomysł celebrycki na lokal – próba ulokowania zarobionych pieniędzy w jakiś intratny interes. Tak tak, druga część riserczu doprowadza do rapera Quebonafide, ale to już nie będę się rozpisywać. Wpiszcie w google po prostu „mr oh otwarcie”.

Z drugiej strony podoba mi się stylówka, pomysł jest sprawdzony (asia fusion w wykonaniu The Cool Cat jest już kultowe). Boję się, że restauracja zostanie przyćmiona przez klub, położony w drugiej nodze mostu. Że będzie się tu przychodzić na biforowe i afterowe drinki, zamawiając coś „przy okazji”. A może nie powinienem nazywać tego restauracją? Bistro z barem? Koncept?

No właśnie, wszystko tu jest póki co niewyraźne – od pomysłu po jedzenie. Póki co ważniejsze było, żeby świeciły neony. Mimo wszystko trzymam kciuki i jeśli będziecie chcieli – damy drugą szansę. Piszcie w komentarzach czy jedliście i czy wracać!

A jeśli podobał Wam się ten wpis, będzie super jak go udostępnicie! Dzięki!

Mr. Oh - Aleja 3 Maja & Leona Kruczkowskiego; w wieżycy mostu Poniatowskiego

Przeczytaj również

Skomentuj!

Strona korzysta z ciasteczek (cookies), żeby przyśpieszyć jej działanie i poprawić jakość dla czytelnika. Akceptuj Czytaj więcej