Pisząc powyższy tekst w marcu nie sądziłem że zatoczymy koło i wrócimy w dokładnie to samo miejsce pod koniec roku. Znowu decyzje rządu na szybko, nieudolnie, co powoduje zamykanie gastronomii z dnia na dzień, znów tylko wynosy i dowozy. Tej części o zrzutkach bym nie zmienił, ale w porównaniu do wtedy jeszcze mocniej namawiam do zamawiania bezpośrednio z lokali. Choć nie chcę wieszać psów na pośrednikach, to niestety nadal się z branżą niedogadali. Może kolejne miesiące będą inne na to liczę.
Coś się jednak zmieniło. Lokale zahartowały się po pierwszym zamknięciu i mimo, że nie wszystkie dotrwały do tego momentu to ci co przetrwali są silniejsi, mądrzejsi, bardziej eksperymentujący. Klientela, nieustannie namawiana przez wszystkich zajaranych foodie w każdym dostępnym medium, też odważniej i częściej zamawia - tak się przynajmniej wydaje. I mamy nadzieję że będzie to trwać. A raczej że pokonamy ten cholerny wirus i będziemy mogli wrócić do normalności.
Ale są też rzeczy, które fajnie by było żeby zostały z nami nawet po końcu lockdown'u. Przede wszystkim lokale się delikatesują, jak to ładnie ujął Marcin, prowadzący profil Jaja w Kuchni. To znaczy że sprzedają swoje wyroby w formie półproduktów albo dań do wykończenia w domu. Sprzedając i utrzymując swój biznes jednocześnie dokształcają nas w samodzielnym gotowaniu. To 'delikatesowanie się" prowadzi bezpośrednio do większego zainteresowania wszelkimi producentami jedzenia, zarówno większymi i mniejszymi - od chlebów przez wędliny, sery, konserwy, pikle i tak dalej i tak dalej. Lokale też pochyliły się nad swoimi social media i komunikacji z klientami. Przez co Ci ostatni mają coraz lepsze pojęcie o tym co się w gastro dzieje, jak to działa i co mogą zrobić żeby pomóc. Ta wola walki jest potrzebna i bardzo dobrze ją widzieć.
W ten sposób możemy uratować wiele więcej adresów, kto wie czy tym razem nie wszystkie.
Zamawiamy, odbieramy, jemy. #wspieramgastro