SAMOTNY BULION W UKI GREEN
Podglądając Japończyków – czy to przez filmy, seriale lub dokumenty, uczę się na czym polega istota jedzenia ramenu. Żeby w zatłoczonym miejscu zapomnieć o reszcie gości. W ciszy i samotności w swojej głowie delektować się miską gorącego bulionu. Wciągać długie nitki makaronu. Żeby ramen był tak dobry, aby jeść go codziennie i się nie nudził. Czy Uki Green robi taki ramen?
Odpowiedź jednak musi być trochę dwuznaczna.
MISTRZOSTWO I PROSTOTA
Wchodząc do lokalu przy Koszykowej, a nawet stojąc przed lokalem bije po oczach dopracowany styl i specyficzna aura Uki Green. Środek jest maksymalnie minimalistyczny i utrzymany w prostej bryle, kształcie i fakturach. Trochę jakby mówił – to co najważniejsze jest na kuchni, tam spójrz! Patrzymy więc, a przy buchającej z garnków pary w pocie czoła pracuje obsługa. Jak w zegarku, jak jeden mechanizm, co mieliśmy okazję zauważyć w pierwszym lokalu tej marki – Uki Uki (link do recenzji tutaj). Tam ten efekt spotęgowany jest większą ilością ludzi, większą kuchnią i wciąż większym doświadczeniem. Z pewnością jednak wzorce i system już jest.
Z jednej strony lubię lokale poutykane folklorem, takie są np. Arigator, Bangkok Soi, było Yathai, z drugiej, było coś wysublimowanego w przestrzeni Uki Green. Podobnie prosto i intuicyjnie ułożone jest menu. Są małe dania z ryżem, z których polecano nam wegańskiego węgorza, pewnie jest dobry, bo tego dnia już koło 18-19 się skończył ;) Zdecydowaliśmy się na pierożki Kazari-gyoza na ostro – z prażonymi orzeszkami i mięsem sojowym (18 pln).
ZRÓBMY TO WEGAŃSKO
Pierożki były świetne. W tym jednym zdaniu jest zawarte wszystko co możecie sobie pomyśleć dobrego o tej przystawce, a staram się pisać minimalistycznie. Średnio mi to wychodzi, ale to co Uki Green zrobiło z tymi Gyoza to mistrzostwo świata. Tłusty oleisty sos, duża ilość orzeszków, pikanteria i to mięso… właśnie, mięso?
Nie napisałem, choć dociekliwsi wiedzą już, że Uki Green podaje kuchnię wegańską. Nie jestem specjalnym pasjonatem i wyznawcą i jak to mówią – dieta jak dupa, każdy ma swoją. Do talerza nikomu nie zaglądam, chyba tylko po to, żeby spróbować jak smakuje. Mam za to przeogromny szacunek do miejsc które z wyboru (umotywowanego przekonaniami, dietą czy poglądami) decydują się taką kuchnię podawać.
Poradzić sobie bez mięs, a w kuchni wegańskiej dodatkowo bez nabiałów czy miodu. Umieć te składniki zastępować, robić to smacznie – gratuluję i zazdroszczę, ja nie umiem. Będę kuchni wegetariańskiej i wegańskiej próbować, bo w tych ograniczeniach budzi się niczym nie poskromiona kreatywność kucharzy.
NAZWIJMY TO WEGAŃSKO
Do niedawna za to denerwowało mnie nazywanie potraw i składników zbyt wegańsko. Wegański smalec zamiast pasty z fasoli, wegańskie brownie zamiast ciasta z fasolą. A w Uki Green? Wegański węgorz. Dlaczego? Dla kogo? Nie podobało mi się „oszukiwanie” bo przez taki pryzmat to interpretowałem. Teraz trochę złagodniałem, widząc jak powszechnie i bez głębszej interpretacji ludzie po prostu korzystają z nazewnictwa. Są pewne smaki, konsystencje i typy dań które łatwiej w ten sposób opisać – niech tak będzie, już przestanę się kłócić o wegańskiego burgera i kotleta z ciecierzycy. To mięso zresztą to już hodują w laboratoriach, niedługo przestaniemy czuć różnicę :P
Wracając zatem do menu. Są do wyboru trzy rodzaje ramenów, z określonym zestawem dodatków. Aneta decyduje się na Vege Paitan z dodatkami ‘Kuro’ (30 pln). W skład dodatków wchodzą sezonowe warzywa jak grillowany pomidor, smażone na głębokim tłuszczu ziemniaki, zielenina, sos z czosnku i czarnego sezamu. Mój Tokyo Next Shoyu (również 30 pln) zawiera podobny zestaw dodatków.
Oba buliony były świetne i nie śmiem nawet rozpisywać się jakie nuty i co tam było czuć. Wystarczy Wam wiedzieć, że na fanpejdżu Uki Green są zdjęcia współwłaściciela – Kohei Yagi (tu link do profilu FB), siedzącego w swoim laboratorium i pieczołowicie dobierającego składniki do swoich dań. Paitan był przyjemnie słony i zadziwiająco kremowy, smakował nam tego dnia bardziej. Shoyu miał w sobie pełną głębię od pierwszej łyżki a po wrzuceniu toppingów z olejem trochę przytłaczał mnie zielnym i warzywnym posmakiem. Pomysł z osobnymi dodatkami i olejkami jest w punkt bo można się trochę pobawić swoim jedzeniem. Zadecydować czego dać więcej, kiedy i ile, a każdy taki dodatek trochę zmieni, coś doda a coś zabierze z Waszego ramenu. Szczególnie to widać przy paitanie Anety, który w menu ma aż cztery różne wersje dodatków. Dolewając w partiach i próbując będziecie zaskoczeni jak zmienia się smak wywaru.
Są sosy na bazie czosnku i czarnego sezamu, pomidorowy, na bazie trawy cytrynowej i mięsem sojowym z prażonymi orzeszkami, jest w czym wybierać!
Wspominałem że ograniczenia pobudzają kreatywność? To tutaj jest 11/10.
JAK TO WYPADA W PORÓWNANIU Z MIĘSEM?
To jest pytanie które zadawałem sobie całą drogę do domu. Desery ominęliśmy, bo nie mieliśmy ochoty na lody i z matchą jest nam niekoniecznie po drodze. Jestem jednak przekonany że jakościowo nie odbiegają poziomem od tego co zjedliśmy.
Czy będę chodzić na ramen z mięsem czy bez? Z pokłonami do Uki Green ale jednak częściej zajrzę do lokali które buliony robią na mięsie i kościach a wśród dodatków również znajdę porządną dawkę białka.
Warszawie można pozazdrościć wyboru i kolorytu ramenów, z tego trzeba się cieszyć. A poziom wykonania i specjalizacje są już na takim wyśrubowanym poziomie, że jestem pewien co do ustawiających się kolejek przed wejściem. Niezależnie czy będzie to Uki Uki, Uki Green, czy konkurencja.
Uki Green, Koszykowa 49a, Warszawa