UPDATE KONIEC MAJA 2019
Uwaga! Całe menu z Yathai przeniosło się do nowego lokalu Gado-Gado przy ul. Pięknej. Ci sami ludzie, to samo dobro, a nawet więcej bo oprócz kuchni tajskiej jest tam jeszcze trochę smaków indonezyjskich, malezyjskich, singapurskich (och jaka pyszna laksa!). Wpis o Gado-Gado już niedługo ;)
-----------
Tak miło patrzeć, kiedy ludzie związani z gastronomią mogą realizować swoje pomysły, z niezmienną pasją i rosnącym apetytem na więcej. Tak chciałem w sumie skończyć ten tekst, zdecydowałem jednak, że i Wasz apetyt pobudzę na więcej.
W Warszawie początek roku 2019 będzie dość znamienny, bo to właśnie teraz otworzyły się dwie knajpy, które przez wielu miłośników azjatyckiego jedzenia są nazywane „prawdziwymi tajskimi knajpami” z „prawdziwym tajskim jedzeniem”. Bangkok soi (recenzja tutaj) odwiedziliśmy w dniu otwarcia, a na Yathai się nie wyrobiliśmy ze względu na urlop – do Tajlandii właśnie. Może to i dobrze. Dlaczego?
OPOWIEDZMY SOBIE O JEDZENIU
Menu w Yathai ma na celu pokazanie trochę regionalnej kuchni Tajlandii. W szczególności północnej części – z okolic Chiang Mai, gdzie najbardziej znanym daniem jest Khao Soi (33 pln). Mocny bulion, gulaszowy w naturze, lekko zabielany mlekiem kokosowym i podawany z dwoma rodzajami makaronu jajecznego. Jeden standardowy zanurzony w sosie, drugi prażony i leżący na wierzchu – choć wydaje mi się, że są wersje z makaronem smażonym na głębokim tłuszczu (ale ręki nie dam ;) )
Wersje które jedliśmy w Chiang Mai zawierały zazwyczaj jeden rodzaj mięsa, natomiast wersja w lokalu ma mieszankę kurczaka i wołowiny. Jest świetnie, smakowo bardzo blisko tego co zostało nam w głowach, tym bardziej że z polecenia jedliśmy w lokalu na którym Yathai się wzorowało. Po rozmowie z obsługą, doszliśmy do wniosku że w Polsce a w Tajlandii mamy inną wołowinę, co będzie mocno rzucało na ogólny smak. Sprzedam Wam jeszcze, żeby ten kruchy makaron pozanurzać celowo w bulionie, jak lekko nasiąknie smakiem to jest jeszcze lepszy! No i jak dla mnie (i Anety) obowiązkowo zakwasić podawaną na boku limonką.
W menu na stałe jest również zupa Tom Yam (35 pln). W wersji solo, oraz podwójna porcja w klasycznym azjatyckim hot-pocie. W środku spora kreweta, kawałki kalmarów, mnóstwo rybnego posmaku i pikanterii. Te dwa ostatnie to największe zalety tej zupy, a wraz ze zbliżaniem się do dna miski było tego więcej i więcej :D
AZJATYCKIE KLASYKI I ODKRYCIA
Co do tych azjatyckich klasyków to koniecznie muszę wspomnieć o dbałości o odwzorowanie klimatu Tajskich knajp i ulicznych garkuchni. To że na stole są zestawy chili, cukru, orzeszków i sosu rybnego to jedno. Drugie to koszyczki do przykrywania tych pierwszych – nie tak użyteczne w Warszawie, gdzie nie ma tylu much i latającego badziewia :) Po trzecie herbata z lodem w plastikowych dzbankach, tabliczka o zakazie palenia i karze w bahtach (tajska waluta), obraz uwielbianego króla Ramy IX i wreszcie drewniana rechocząca żaba dostępna na ulicznych bazarach. Super że udało się to wszystko nakupować i porozkładać. Dla osób które w Tajlandii spędzały urlop będzie to dodatkowa wartość aby sobie te szczególiki poprzypominać.
Wracając do jedzenia, dwa naszym zdaniem najlepsze dania, zostawiliśmy na koniec. Co najciekawsze, jedliśmy je pierwszy raz dopiero w Yathai, więc wiele kulinariów Tajlandii jeszcze zostało nam do odkrycia. Mi najbardziej zasmakowało Sai Ua (30 pln) – grillowana kiełbasa wieprzowa podawana z sałatką Som Tam, sticky rice i ziołami, a na boku salsa z grillowanego chili. Świetne mięso ( kiełbaski robione na miejscu), tłuściutkie, z ziołami, a razem z tą salsą z chili wchodzi jak złoto. Chętnie kupiłbym na wynos gdyby tylko była taka możliwość.
Ewie i Anecie najbardziej podeszło czerwone curry z kaczką (33 pln). Niby prosty klasyk, zaskoczeniem jednak było podanie razem z liczi, ananasem i marakują. Niesamowite jak to curry przeszło słodko-kwaśnym smakiem owoców. Do tego mięciutka kaczka która tak pięknie te owocowe smaki wciąga i oddaje na języku. Całkowicie zbiły nas z tropu te owocowe nuty i całe curry było przyjemną i lekką odmianą od pozostałych cięższych i ostrzejszych dań. Za tę pozycję duże ukłony w stronę kuchni i mam nadzieję że to curry będzie na stałe w karcie – kiedy my byliśmy, zastępowało pierwsze w menu Massaman Curry, którego też zresztą chcieliśmy spróbować. No cóż, trzeba będzie przyjść jeszcze raz, nie będziemy narzekać :)
INTERPRETACJA I PERSPEKTYWA
Trafiliśmy jeszcze na mango sticky rice „spod lady” z autorską wersją kokosowego karmelu. Sam sticky rice wiedzieliśmy że wyjdzie dobrze (ryż był podany również do kiełbaski), mango dostępne u nas nigdy nie będzie aż tak dobre jak miejscowe – chociaż usłyszeliśmy że trwają negocjacje z dobrym źródłem. Pozostała kwestia właśnie polewy z mleczka kokosowego, no i ta obroniła się i karmelową konsystencją i słodyczą. Nie jest to ten klasyczny i autentyczny deser ale z pewnością udana i ciekawa wariacja.
Dlaczego to dobrze, że nie poszliśmy do Yathai przed urlopem w Tajlandii? Myślę, że nie docenilibyśmy wystarczająco tego co dostajemy na talerzu. Przywiązanie do smaku i uciążliwe wręcz dążenie do jak najlepszego przełożenia go do nas. Podawanie dań innych niż te co wszędzie, pokazanie Tajlandii jako kraju zróżnicowanego i niesamowicie smacznego. Ale przede wszystkim doceniamy nieustanne podnoszenie poprzeczki nie tyle konkurencji, co sobie samym.
Yathai, Chmielna 36, Warszawa