Pumpui Thai Food

przez Kuba

PUMPUI THAI FOOD - TAJSKIE I ZMIESZANE

Mam bardzo mieszany stosunek do kuchni tajskiej. Najpierw była gdzieś obok – nie byłem ani fanatykiem ani przeciwnikiem. Po wizycie w Tajlandii i zwiedzeniu paru miejsc od Północy przez Bangkok aż po dalekie Południe (nasze teksty tutaj i tutaj) poniekąd zrozumiałem skąd tak duże zainteresowanie. Podczas podróży widziałem absolutnie fascynujące i pociągające zapachem fermentacji góry past krewetkowych. Stałem w długich kolejkach po „najbardziej znanego” padtaja w Bangkoku. Zajadałem się najróżniejszym street-foodem w ciemnych i ciemniejszych alejkach.

To z jednej strony ciągle mało. Żeby poznać dokładnie kraj potrzeba lat lub dziesięcioleci. Z drugiej dość żeby wprawne oko zauważyło pewne zasady i schematy. Przede wszystkim potrafi być zróżnicowaną kuchnią i w produktach i w smakach. Jest mocno niedoceniana i wypaczana w Polsce przez brak świeżych i dobrych składników. A wreszcie – bardzo powierzchownie znana i po macoszemu traktowana mimo tak dużej reprezentacji lokali m.in. w Warszawie – sam padtaj i curry tajskiego nie czyni.

Z głową pełną przemyśleń wchodzę do Pumpui Thai Food.

WSZYSTKO NA STÓŁ

Pumpui Thai Food

Sakiewki z wołowiną

Lokal kiedy do niego wchodzimy w czwartkowe popołudnie jest pusty – to tak na pierwszy rzut oka bo z tyłu kamienicy jest mały i kameralny taras i to tam kierowani są goście. Z kolei to ‘wnętrze’ podoba mi się dużo bardziej i to tutaj decydujemy się zostać. Mimo sporego maglu o tej godzinie, pierwsze pochwały idą w kierunku obsługi. Spotkaliśmy bardzo miłą Panią kelnerkę i jeśli Pani to czyta – pozdrawiamy! ;)

Menu w Pumpui nie jest za długie, ale zawiera wszystkie najważniejsze ( a również ciekawsze) pozycje jakich możemy sobie życzyć w kuchni tajskiej. Skrzętnie wybieramy i proszę o podanie „wszystkiego na raz”. Co wydało mi się dobrym pomysłem żeby się dzielić i mieszać smakami, ale nie pomyślałem o istotnym wydłużeniu wydawki – ‘shame on me’ ;)

Wybieramy z przystawek: Laarb Moo – gotowaną wieprzowinę (23 pln) z chili, miętą, szczypiorem; som tam – klasyczną sałatkę z zielonej papai (24 pln) z zieloną fasolką, chili, tajską bazylią i paroma innymi dodatkami. Z ciepłych jeszcze trzy sztuki sakiewek z wołowiną (17 pln) podawane z dwoma sosami – sambalem i salsą z mango.

Pumpui Thai Food

Laarb

ZACZYNA BYĆ NIERÓWNO

Laarb był dobry, z ładnie ugotowanym mięsem, całość była smaczna ale trochę mało wyraźny. Aneta kręciła nosem przez gęsto posypaną cebulę ale nawet bo ‘dekonstrukcji’ przystawki też przyznała że całkiem dobre. Sakiewki z wołowiną były z całej trójki najlepsze. Chrupkie ciasto, wilgotny i mięsny farsz, a sosy bardzo mocne w smaku. Uwaga! Sambal ostry i całe szczęście można go łagodzić słodką salsą z mango. Choć ta też była podkręcana papryczkami.

Skoro sakiewki były najlepsze, to coś musiało być najgorsze. Som Tam tego dnia okazał się niestety mocno niedorobiony. Przede wszystkim nie był w ogóle ostry. Tak, wiem, można sobie dosypać płatków chili. O tym też poinformowała nas obsługa, kiedy odpowiadaliśmy „to jak smakuje?”. Jednak z mojej pamięci i doświadczenia ta sałatka z zasady powinna być ostra. Nawet bardzo ostra. Powinniśmy raczej prosić o kawałek więcej kapusty albo melona żeby tę ostrość łagodzić. Do tego sam owoc papai, fasolka i reszta dodatków była mocno rozmiękła, całość smakowała gorzko i nieciekawie. Albo składniki były przejrzałe, albo sama sałatka przeleżała dzień przed podaniem.

Pumpui Thai Food

Sałatka Som Tam

DANIA GŁÓWNE – TU LEPIEJ

Na główne wybraliśmy czerwone curry z wołowiną (36 pln). Zamawiając poprosiłem żeby było „dość ostre”. Tu znowu ryzykowałem krzywymi spojrzeniami Anety i Ewy ale chciałem sprawdzić co dostaniemy. To dlatego że przypomniały mi się dania z Azji. Niestety biali turyści często (ale nie zawsze!) traktowani są ulgowo i dania tam podawane bywają mało ostre. Jakby bali się że cokolwiek zwrócimy do kuchni! No więc chciałem sprawdzić czy zostanę potraktowany poważnie i… udało się!

Pumpui Thai Food

Curry

Piękny czerwony kociołek mocno parował kiedy kelnerka stawiała go na stole. W środku przyjemne, pełne dodatków, mocno pachnące curry. A jakie ostre! Jedliśmy ze smakiem, ale na drugi raz jednak poproszę o jedną papryczkę mnie. Ciężkie życie ;) Niemniej jednak duże pokłony za jedno z lepszych curry jakie miałem okazję w Warszawie zjeść.

Drugim głównym było trudno brzmiące kuay teow sukhothai haeng (30 pln). To makaron ryżowy z wołowiną i zielonymi dodatkami w postaci kiełków, kolendry i z kwaśnym czosnkowym sosem. Szczególnie smakowało mi tu grillowane mięso. Mocno zgrillowane nadawało niesamowitego smaku  i przywoływało zapach ulicznego jedzenia.  Samo danie wyglądem i smakiem nawoływało do kuchni wietnamskiej(?). Porządna pozycja choć bez szczególnych fajerwerków.

Pumpui Thai Food

Makaron ryżowy z wołowiną

Trochę przekombinowaliśmy sprawę, bo ponoć Pumpui robi świetny pad see ew (kurczak ze smażonym makaronem ryżowym, szpinak, jajko, sos sojowy - 32 pln). Ze zdjęć wyglądał nieźle i gdybyśmy mogli poprawić zamówienie, pewnie byśmy go wzięli. Może uda się tu zajrzeć jeszcze raz.

MANGO(?) STICKY RICE

Była to średniej wielkości wyżerka. Nie było za dużo dań, a patrząc wstecz stwierdzamy, że główne nie były dużo większe od przystawek. W tych cenach uznajemy Pumpui Thai Food za lokal nieszczególnie tani. Celowo unikam słowa ‘drogi’ bo jednak trochę egzotycznych składników trzeba sprowadzić żeby te dania przygotować, a te składniki kosztują.

A jeśli przy składnikach już jesteśmy, opowiedzmy sobie o najsmutniejszej części tego tajskiego spotkania – mango sticky rice (24 pln). Przede wszystkim i na przekór – był naprawdę dobrze zrobiony. Wszystkie smaki się zgadzały. Ryż był świetny i polany słodko-słodkim sosem na bazie mleczka kokosowego dostałby spokojnie notę 9/10, gdzie pełną dychę dostaje tylko jedna pani z Chinatown w Bangkoku. Ale:

Mango które dostaliśmy wolało na talerz nie trafiać. Tak, to było czerwone mango które nie dość że ciężkie do zdobycia, to drogie i ogólnie trudne do ogarnięcia. A żeby podać z nim deser to już sztuka. Sztuka na tyle duża że rzadko kto podaje ten deser w knajpach, zazwyczaj podając coś z lodami, wiórkami kokosowymi albo pandanem.

Pumpui Thai Food

Co z tym mango? Dostaliśmy stosunkowo mały, mocno dojrzały kawałek ścięty razem ze skórką. Wydłubaliśmy sobie z tego smutną kupkę owocu i zjedliśmy z kwaśnym grymasem. Wykrzywionym mocno bo jak wspomniałem, smak był naprawdę zaskakująco dobry. Tylko mango i podanie nie wytrzymało tej presji.

PUMPUI ZABRAŁO NAS NA ROLLERCOASTER

Dawno nie miałem takich mieszanych uczuć wychodząc. Dopytaliśmy nawet później o ten deser wysyłając zdjęcia na ich fanpage. Usłyszeliśmy to czego się spodziewaliśmy – że owoc dobry, nie zepsuty, że tak wygląda, że ciężko dostać i że to koniec sezonu. Tylko nie do końca o to nam chodziło.

Pumpui popisało się naprawdę dobrym wykonaniem. Z sensem, z głową. Mamy wrażenie że ktoś trochę przyoszczędził na składnikach – a to niestety wychodzi natychmiastowo. Czy to w sałatce czy w deserze, czy de facto w czymkolwiek.

Trzymamy mocno kciuki nadal, bo brakuje azjatyckich knajp które próbują w tych trudnych warunkach rekonstruować wszystkie ciekawe dania. (Mamy już m.in. Bangkok Soi i Gado – Gado). Tym mocniej że okolica obfituje w gastronomię i raz zakręcony klient może po prostu pójść gdzieś obok. A skoro już przeczytaliście całość recenzji, to

DODAJMY JESZCZE JEDNĄ WARSTWĘ SMAKU DO PUMPUI

Ten lokal istnieje od jakiegoś czasu i wpierw nie robił szczególnej furory. Na początku roku passa wydawała się odmieniać, bo wtedy Pumpui postanowiła pomóc Wiktoria. Znacie ją jako połówkę kombajnu blogowego – Pyza Made in Poland. Bardzo Wiktorię i Piotrka szanujemy za wkład w azjatycką ( i nie tylko) gastronomię w Warszawie, nie raz posiłkując się opisami produktów i dań na ich blogu – link tutaj.

Otóż postanowiła wspomóc jadąc z kucharzami do Bangkoku, pokazując kuchnię, składniki, trenując i szlifując dania. Niesamowicie fajny pomysł i coś co bardzo rzadko obserwuję na linii blog – knajpa. W zasadzie to w ten sposób usłyszeliśmy o Pumpui i postanowiliśmy tam zjeść, a całkiem możliwe że osób jak my jest dużo więcej.

Widzę to jako sporą odpowiedzialność, pomimo że nie jest to ‘formalna’ współpraca, ambasadorstwo czy jak by to nie nazwać. Pomimo że nikt z Pyz nie siedzi na kuchni i nie pilnuje kto co do garnka wkłada – wzięli poniekąd na swoje plecy jakość którą lokal serwuje. Może dlatego ten rollercoaster tym mocniej nami zakręcił.

Niemniej z mojego punktu widzenia takie kolaboracje nie dość że całkiem ciekawe, to są potrzebne. Chciałbym też widzieć ich więcej – obie strony mogą się w ten sposób czegoś nauczyć, pomóc, a na końcu podać jeszcze lepsze jedzenie na nasz stół.

A o to w końcu chodzi.

Pumpui Thai Food, Dąbrowskiego 15a, Warszawa

 

Przeczytaj również

2 komentarze

Głodna 12 września 2019 - 11:54

Jakby co, fajne kolabo będzie 20-21 września w Kiti – jedzenie i koktajle na pisco ;)
O tym miejscu też dowiedziałam się przez Pyzę i z Pyzą się wybrałam. Next time idziemy razem ;)

Reply
Kuba 12 września 2019 - 12:56

Dzięki za cynk! ;)

Reply

Skomentuj!

Strona korzysta z ciasteczek (cookies), żeby przyśpieszyć jej działanie i poprawić jakość dla czytelnika. Akceptuj Czytaj więcej